Tradycja wielu ludów mówi, że szamani i czarownicy nawiązują łączność z światem duchowym, dzięki czemu potrafią czytać w ludzkich myślach, zdalnie wzniecać ogień, czy lewitować. Współcześnie takie umiejętności określa się jako paranormalne.
Każdy z nas ma umiejętności, o których nawet nie wie
/Panthermedia /© Panthermedia
Opublikowany pod koniec maja 2010 r. sondaż “Readers Digest Magazine" wykazał, że ponad 43 proc. Brytyjczyków twierdzi, że udało się im “podsłuchać" cudze myśli, lub też ich myśli zostały odczytane przez innego człowieka. Ponad 10 proc. Brytyjczyków uważa, że potrafi siłą umysłu oddziaływać na otoczenie - głównie na działanie urządzeń mechanicznych lub elektronicznych. Ok. 9 proc. twierdzi, że posiada inne umiejętności parapsychiczne. Badacze zjawisk paranormalnych od dawna próbują nie tylko odkryć, skąd wspomniane powyżej fenomeny się biorą, ale usiłują też je usystematyzować. Jedną z najbardziej znanych dziedzin paranormalnych jest telepatia.
Telepaci na usługach rząd
Telepaci podobno słyszą myśli drugiego człowieka nawet z odległości tysięcy kilometrów. Co trzeba podkreślić, telepatię i jej odmianę, określaną jako zdalne postrzeganie, oficjalnie usiłował do celów wywiadowczych wykorzystać Pentagon. Amerykański wywiad prowadził przez dziesięciolecia eksperymenty z udziałem osób uzdolnionych paranormalnie. Oficjalnie ten projekt nazwany "StarGate" został zamknięty w 1996 r.
Tajemnicze samozapłony
Inną, wartą przybliżenia sferą paranormaliów jest pirokineza, czyli zdalne wzniecanie ognia. Badacze zjawisk paranormalnych zebrali wiele przykładów tego niezwykłego zjawiska. Do najsłynniejszych należą serie wybuchów ognia do których doszło w listopadzie 2007 r. na terenie Chile i na włoskiej Sycylii.
W Chile seria niezwykłych pożarów dotknęła rodzinę Araya Poblete z miejscowości Cumpeo w regionie Maule, 250 km od Santiago w Chile. Ta licząca 9 osób rodzina w ciągu niespełna roku straciła w kolejnych tajemniczych pożarach 3 domy. Strażacy stwierdzili, że nie potrafią w racjonalny sposób wyjaśnić przyczyny zapłonów. Jedyne wytłumaczenie wskazali badacze zjawisk paranormalnych, a była nim pirokineza. Do podobnych przypadków dochodziło we wsi Canneto di Caronia, ok. 100 km na wschód od Palermo na Sycylii. Tam pirokineza dotknęła całą społeczność. W wielu domach doszło do samoczynnych zapłonów lodówek, telewizorów, telefonów komórkowych i mebli. Zapalił się nawet stos prezentów dla miejscowych nowożeńców podczas uroczystości weselnej.
Włoskie władze zleciły przeprowadzenie specjalnego śledztwa w sprawie incydentów w Canneto di Caronia. Choć przypadki tych zapłonów badali nie tylko pożarnicy, ale też naukowcy różnych dziedzin, w tym 12 ekspertów z NASA, inżynierowie-elektrycy, a nawet wojskowi, to przyczyny wybuchów ognia nie ustalono. Jedynym wyjaśnieniem była pirokineza.
Lewitujący chrześcijanie
Kolejna paranormalna umiejętność, którą niegdyś władali czarownicy i szamani, to lewitacja. Zdolność tę odnotowano także w chrześcijaństwie, a z lewitowania zasłynęli św. Józef z Copertino i Polak Władysław z Gielniowa. Współcześnie lewitacja prezentowana jest przez estradowych iluzjonistów. Dochodzi też jednak do prezentowania lewitacji paranormalnej natury. Na przykład pod koniec października 2007 r. przed Białym Domem w Waszyngtonie niezwykłą demonstrację przeprowadził Wouter Bijdendijk. Młody Holender lewitował publicznie przez kilka godzin. Unosił się w powietrzu w pozycji lotosu dotykając ziemi jedynie drewnianą laską trzymaną w jednej ręce. Przypadek ten natychmiast zainteresował prasę i telewizję, zaś Bijdendijk poprzez te media poinformował świat, że sztuki lewitacji nauczył się od indyjskich joginów, zaś lewituje publicznie, by zainteresować ludzkość pradawną wiedzą.
Paranormalne zjawiska są dziś powszechnie znaną sferą, jednak dzieje się to za sprawą kultury popularnej, a nie nauki, która wciąż od paranormaliów trzyma się z dale
wtorek, 24 lipca 2012
Odnaleziono najdalszego krewnego człowieka!
21 Wiek 12.07.2012 10:36
Nowe odkrycie (fot. 21 Wiek)
A A A
W słodkowodnym jeziorze Ås w Norwegii (około 30 km na południe od Oslo) naukowcy odkryli niezwykły organizm jednokomórkowy. W tym mikroskopijnym stworzeniu o wymiarach 30–50 μm rozpoznali prawdziwą „żywą skamieniałość” sprzed setek milionów lat, z okresu kiedy kształtowały się pierwsze komórki eukariotyczne (posiadające jądro komórkowe). Być może odkrycie to przyczyni się do zmiany postrzegania historii ewolucji biologicznej!
– Odnaleźliśmy całkiem nową gałąź „drzewa życia”. O ile nam wiadomo, na Ziemi nie istnieje żaden inny organizm, który byłby bliżej jego podstawy. Możemy go wykorzystać jako teleskop pozwalający na zajrzenie do najwcześniejszych stadiów pierwotnego mikrokosmosu – powiedział o swym odkryciu kierownik Microbial Evolution Research Group na Uniwersytecie w Oslo Kamran Shalchian-Tabrizi. Dlaczego drobny organizm jednokomórkowy, który żyje ukryty w dnie skandynawskiego jeziora, wywołał takie zamieszanie?
Najstarszy z eukariontów
Praktycznie wszystko, co żyje, składa się z komórek, a ogromne bogactwo życia na Ziemi wynika m.in. z faktu ich różnorodności. Gdy porównamy podobieństwa i różnice pomiędzy nimi, to okaże się, że istnieją dwa podstawowe ich typy: prostsze i mniejsze komórki prokariotyczne, które tworzą ciała bakterii i archebakterii, oraz znacznie bardziej złożone i większe komórki eukariotyczne.
Do eukariontów należy niezliczona ilość organizmów jednokomórkowych, ale także rośliny, zwierzęta i ludzie. Jeszcze do niedawna dominowała prosta teoria dotycząca rozwoju eukariontów, oparta na założeniu, że dwie główne gałęzie ich drzewa ewolucyjnego różnią się od siebie liczbą wici, dzięki którym nasi najstarsi przodkowie się poruszali.
Unikat z norweskiego jeziora
Ludzie należą do gałęzi organizmów posiadających jedną wić (jej pozostałością jest „ogonek” plemnika). Podobnie jest w przypadku wszystkich innych zwierząt i np. grzybów. Rośliny i spokrewnione z nimi grupy wywodzą się z grupy o dwóch wiciach.
Collodictyon, bo tak nazywa się tajemniczy organizm, nie respektuje powyższych reguł i posiada aż cztery wici. Zalicza się zatem do całkowicie odrębnej i prawdopodobnie starszej pod względem ewolucji gałęzi niż wszystkie pozostałe współczesne eukarionty.
Jego wyjątkowość potwierdzono przede wszystkim w oparciu o badania DNA i porównanie pobranych próbek z informacjami zawartymi w bazie danych genów. Najbliższe genetycznie organizmy odkryto w próbkach odnalezionych w Tybecie. – Możliwe, że w tej gałęzi życia przez setki milionów lat przeżyło zaledwie kilka gatunków – tłumaczy kolejny z członków zespołu, profesor Dag Klaveness.
Jedno jest pewne – jeśli chodzi o współczesne eukarionty, mamy do czynienia ze zdecydowanie najbardziej odległym krewnym człowieka.
24 GODZINY TO DOBA ALE DLACZEGO
(fot. 123RF/PICSEL)
A A A
System dziesiętny jest obecnie powszechnie stosowany. Można się z nim zetknąć m.in. tam, gdzie do obliczeń używa się procentów. Również wiele jednostek, takich jak metry i centymetry czy gramy i kilogramy, bazuje na tym systemie. Czemu w takim razie doba ma akurat 24 godziny, a nie 10 lub 20?
Już w starożytnym Egipcie system dziesiętny był dość powszechny. Wynikało to z tego, że najłatwiej było liczyć przy pomocy dziesięciu palców u rąk. Jednak egipska doba trwała 24 godziny. Dlaczego?
Aby wyznaczyć jak długo trwa noc, Egipcjanie posługiwali się astronomią. Obserwowali 36 małych konstelacji, które pojawiały się nad horyzontem kolejno mniej więcej co 40 minut. Okres, po którym 18 głównych gwiazd z tych zbiorów jaśniało na niebie, nazywano nocą. Oznacza to, że od zmroku aż do świtu upływało 12 dzisiejszych godzin. Poza nocą Egipcjanie wyróżniali również 10-godzinny dzień oraz okresy świtu i zmierzchu, które trwały po około godzinę każdy.
Sam podział doby na 12 godzin przejęliśmy jednak od Sumerów. Ta cywilizacja do dodawania używała nie całych palców, lecz tylko stawów. Jeśli spojrzeć na dłoń, to w każdym z palców (poza kciukiem, którego starożytni nie wykorzystywali do obliczeń) można wyróżnić 3 stawy. W sumie daje to 24 punkty, którymi posługiwano się podczas liczenia – po 12 u każdej ręki. Później Egipcjanie przejęli po Sumerach podział dnia właśnie na 12 części, choć w pozostałych dziedzinach życia stosowali inne systemy liczbowe.
Natomiast podział godziny na 60 minut jako pierwsi stosowali Babilończycy. W tej cywilizacji systemu opartego na wielokrotności liczby 60 używano również w geometrii. Do dzisiaj stosuje się wymyślony przez Babilończyków podział koła na 360 stopni. Dlatego też przez wiele lat najwygodniejsze było stosowanie okrągłych tarczy zegarowych, które łatwo można podzielić na 12 godzin czy 60 minut.
Choć podział dnia na 12 części może nie wydawać się najwygodniejszy, to i tak nie jest to najgorsze z rozwiązań, jakie powstały na przestrzeni wieków. Na przykład dla starożytnych Chińczyków doba miała aż 100 okresów zwanych „ke”. Równolegle z tym systemem istniał w tym kraju również inny podział dnia na 12 tzw. „podwójnych godzin”. Obie te metody liczenia czasu nie współgrały ze sobą. Sytuacja ta uległa zmianie dopiero w 1628 roku, kiedy to zmniejszono ilość „ke” do 96, tak aby w każdej podwójnej godzinie znajdowało się ich 8.
Choć to uproszczenie pomogło Chińczykom uporządkować życie codzienne, to i tak ten system nie upowszechnił się na świecie. Dzisiaj w większości miejsc na Ziemi, w tym w Chinach, stosuje się podział dnia na 24 godziny.
AB/mnd
Subskrybuj:
Posty (Atom)